-Synek, wstawaj! Śniadanie!-zawołał ojciec pewnego ranka.
-Nie chcę!-powiedziałem-Chcę spać!
-No, no chłopie. Nie ma tak łatwo! Wiesz która godzina?
-Uch-ziewnąłem-Weź tato....
-Nie wybrzydzaj! Dzisiaj miałem cię nauczyć mojej techniki łowieckiej.
-Ojejku...-marudziłem.
-Atrux! Masz już wstawać i jeść szybko śniadanie!
-No dobra...
Po tych słowach wygramoliłem się z posłania i zjadłem udziec z jelenia, który przyniósł tata.
Wyruszyliśmy od razu po śniadaniu. Na łące były dwie łanie i jeleń. Chciałem zacząć atak,
ale ojciec przytrzymał mnie łapą. Popatrzył na mnie znacząco i zrozumiałem,że mam zostać tu, w ukryciu.
Ojciec zaczął podchodzić do jeleni przez wysoką trawę, a ja się przyglądałem. Podchodził cicho jak cień, niczym duch.
Był coraz bliżej, a zwierzyna go ciągle nie zauważała. Kiedy był w odległości metra od jelenia wyskoczył izacisnął szczęki na jego szyi. Po zabiciu tego jednego zaatakował łanie i powalił obie na ziemię.Podbiegłem do niego. Obejrzałem dokładnie jelenia. Gdyby zobaczył tatę wcześniej, mógłby pozbawić go życia jednym uderzeniem olbrzymiego poroża. Ojciec zapytał:
-Jak ci się podoba moja technika synku?
-Jest świetna!-wykrzyknąłem.
-No widzisz! Sam ją opracowałem. Pamiętaj, zawsze najpierw atakuj najsilniejszego osobnika!
Teraz chodź i pomóż mi wziąć te pyszności do jaskini.
-Ok, a co mamy w planach później?-zapytałem.
-Mama jak wróci, to pójdzie z tobą na kolejną ,,lekcję roślinną"- odpowiedział tata i się zaśmiał.
-A kiedy wróci?-niecierpliwiłem się.
-Nie wiem....kto wie gdzie tym razem polazła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz